Laura siedziała przy wysokim stole i stukała palcami o idealnie wyczyszczony
blat, przyglądając się, jak jej pięcioletni syn – Christian – pałaszuje tosta z
serem. Niewielkie okruszki spadały na podłogę, lecz chłopczyk się tym nie
przejmował.
Chris nie przypominał jej wyglądem.
Czarne, lśniące włosy oraz niebieskie, iskrzące dziecięcą ciekawością oczy
odziedziczył po ojcu. Za to osobowość miał Laury. Dobroć, którą było widać w
każdym jego słowie, nazywano czasem anielską dobrocią, co nie odbiegało daleko
od prawdy.
– Christianie – powiedziała Laura, a
chłopiec przeniósł swoje duże, błękitne oczy na matkę. Podziwiał idealne rysy
twarzy, jasne, upięte w kok włosy oraz ciepły uśmiech. – Będę musiała wyjść na
trochę, a niania dziś się nie zjawi. Zostaniesz sam na godzinkę?
Chris przechylił głowę, ugryzł tosta, po
czym pokiwał na znak zgody, przeżuwając z otwartymi ustami. Kobieta przewróciła
oczami. Jej syn zachowywał się co najmniej lekceważąco oraz niechlujnie, ale
czyż nie takie są dzieci? Czy to wilkołaki, czy to demony, czy to anioły, czy
to ludzie – wszystkie zawsze zachowywały się tak samo.
Chris zsunął się z wysokiego stołka,
tłustymi rączkami wymachując na prawo i lewo. Potem podbiegł do ogromnej,
szklanej ściany willi i przyglądał się wzgórzom. Czasami bywał tam z niańką,
jednakże nie pozwalano mu na zabawy. Zawsze chciał sturlać się w dół po
stromych wzniesieniach, lecz wszyscy wokół twierdzili, iż to niebezpieczne.
Chris jednak ich nie pojmował. Co może być niebezpiecznego i zagrażającego
życiu w zabawie na świeżym powietrzu? Dla chłopca liczyła się wtedy tylko dobra
rozrywka.
– W porządku, ja wychodzę – oświadczyła
Laura, podchodząc do syna i całując go w policzek. Chłopiec zmierzwił jasne
włosy matki, po czym uśmiechnął się tak uroczo, jak potrafią tylko dzieci. –
Nie baw się gazem ani ostrymi przedmiotami. Wtedy dostaniesz nagrodę.
I jak to powiedziała, już jej nie było.
Chris zawsze się zastanawiał, dlaczego dorośli tak często znikają. Albo nie
nadążają za biegającymi wokół dziećmi, albo są zbyt zapracowani na krótką
chwilę przerwy. Christian stwierdził, że nie chce dorastać, że dobrze mu tak,
jak jest.
Czarnowłosy rozłożył ręce i zaczął biegać
dookoła, udając samolot. Przez parskanie obślinił sobie połowę twarzy, lecz
czym jest ślina w porównaniu z dobrą zabawą? Niczym. Chris „poleciał” w stronę
swojego pokoju i „wylądował” dopiero na swoim łóżku. Położył się na plecach i
wpatrywał w pomalowany na granatowo sufit usiany żółtymi gwiazdkami. Imitacja
nocnego nieba. Wydawała mu się w tamtym czasie taka piękna, taka cudna!
Wywoływała w końcu zazdrość kolegów.
Chris wstał, podszedł do szafki i wyjął z
niej kolorową książkę. Był to „Czerwony Kapturek”. Chłopiec chwycił w drugą
rękę misia, a następnie usadowił się wygodnie w fotelu pełnym miękkich koców.
Posadził misia na swoich kolanach, po czym otworzył ilustrowaną książeczkę,
którą znał niemal na pamięć.
– Wiesz, misiu, to jest Czerwony
Kapturek. To dziewczynka, jak moja mama – przemawiał Chris do misia, wskazując
rysunek ubranej na czerwono dziewczyny. – Ale Kapturek jest ode mnie tylko
trochę starszy, a mama ode mnie o dużo! – Chris przełożył kartkę i wskazał na
kolejną ilustrację. – Misiu, to jest mama Kapturka. Jest bardzo dobra, ale ja
wolę swoją mamę. Ciekawe, czy się znały. – Chłopiec znów przeszedł do
następnego rysunku.
I tak oto Chris opowiedział pluszakowi z
pamięci całą historię Czerwonego Kapturka, ubarwiając ją nieco w co
ważniejszych scenach, aby miś zapamiętał bajkę na dobre. Choć minęło sporo
czasu, Laura wciąż nie wracała.
Chris poczuł się swobodniej, nie będąc
obserwowanym i postanowił dostać się na dach willi.
Chłopiec wbiegł schodami na najwyższe
piętro, znów udając samolot. Z jego twarzyczki wciąż nie schodził uśmiech. A
kiedy stanął pod wysokimi, szklanymi drzwiami mimowolnie poszerzył go i pokazał
mleczne zęby.
Chris podskoczył i sięgnął klamki dopiero
za ósmym, może dziewiątym razem. Jednak dzieciak ten, mimo swojej strachliwej
osobowości, posiadał niezwykły upór.
W twarz Chrisa uderzyło świeże, letnie
powietrze. Poczuł zapach skoszonej przez ogrodników trawy. Promienie słońca
głaskały go po twarzy niczym piórka. Zacisnął dłonie w piąsteczki i wyszedł na
dach, z niepewnością stawiając każdy krok, jakby wszystko miało się zaraz zawalić
albo, co gorsza, jakby Laura miała przekroczyć próg domostwa.
Dach był idealnie równy, bez ani jednego
wgłębienia bądź wzniesienia. Nic. Czarne podłoże zostało wyłożone miękką gąbką,
przez co tłumiło odgłos kroków. Chris bał się podejść do krawędzi, ponieważ
nikt nie pomyślał o poręczach, nie przewidziano takiej potrzeby, gdyż Chrisowi
nie można było wchodzić tu bez opieki. Ale on znał zasady i doskonale wiedział,
że znajduje się na wysokości pięćdziesięciu metrów i że gdyby spadł, straciłby
życie.
Chris podszedł do niewielkiego stoliczka
stojącego na środku dachu, po czym usiadł w fotelu. To tu jego ojciec lubił
wyjść na popołudniowe cygaro po pracy. Na brzegu znajdowała się donica z ledwie
żyjącym kwiatem. Zostały mu tylko dwa liście, a i te powoli żółkły pod wpływem
słońca i braku wody. Chłopiec nachylił się, po czym zaczął mruczeć pod nosem
kołysankę, jakby wyczuwał, iż roślinka niedługo straci życie. Ostatnia piosenka
na cześć życia i śmierci.
Śpij, śpij, śpij
I nim nastanie świt
Wyruszysz w nieznane.
Tym, co przykuło uwagę chłopca, okazał
się jednak niebieski ptak siedzący na brzegu dachu, pięć centymetrów od
krawędzi. Chris zerwał się na równe nogi, po czym powoli zaczął podchodzić, a
raczej sunąć w stronę zwierzątka. Wydawało mu się takie piękne i pełne uroku,
jakby stworzone było tylko i wyłącznie do pozostania w bezruchu.
Kiedy Chris znajdował się metr od
ptaszyny, ta przechyliła łebek w jego stronę, zamrugała kilka razy ciemnym
okiem, po czym wzbiła się w powietrze. Tylko coś było nie tak. Trzepot skrzydeł
okazał się zbyt głośny jak na tak małe stworzenie. Chris spojrzał w górę, a
następnie otworzył usta ze zdziwienia.
Nad jego domem przelatywało
najdziwniejsze stworzenie, jakie kiedykolwiek widział. Był to człowiek.
Chłopak, jeśli nie myliły go jego oczy. On leciał, a za jego plecami
rozpościerały się olbrzymie, czarno-szare skrzydła, które uderzały o siebie,
utrzymując właściciela w powietrzu.
Chris tak bardzo się zapatrzył, że nawet
nie zauważył, kiedy jego nogi same zaczęły posuwać się do przodu, nieświadomie
chcąc podążać za nieznajomą postacią.
– Chris! – Krzyk Laury rozdarł
niesamowitą ciszę. Christian zatrzymał się i odwrócił do tyłu, lecz zdążył
zauważyć jedynie zapłakane oczy swojej matki. Poczuł, jak jej ramiona oplatają
się wokół jego niewielkiego ciałka. Spojrzał w dół, a następie ujrzał to, co
tak bardzo przeraziło jego matkę.
Stał na samej krawędzi, ledwie centymetr
od końca, centymetr od śmierci.
Laura odciągnęła go aż do stolika, po
czym wtuliła w synka, łkając tak bardzo jak nigdy w swoim życiu. A Chris
gładził palcami jej włosy, szepcząc słowa pocieszenia, jakby to on był dorosły.
Gdy Laura już tylko ciągała nosem, Chris zdobył się na odwagę zadać jedno
pytanie, które dręczyło go od kilku minut.
– Mamusiu? – wyszeptał chłopiec, patrząc
w lazurowe oczy matki.
– Tak, skarbie?
– Anioły istnieją, prawda? – Chris
przechylił głowę, lecz nie otrzymał odpowiedzi. Uznał to za „tak”. – A czy
anioły, które są smutne, bo straciły mamusię i tatusia, mają ciemne
skrzydła?
Laura ściągnęła brwi, po czym wybuchnęła
śmiechem. Był on udawany, ale chłopiec, który rzadko kiedy widywał swoją
rodzicielkę smutną, niczego się nie domyślił.
– Oczywiście, że nie – odpowiedziała
wesoło i spokojnie kobieta, choć w ułożeniu jej ramion widać było napięcie. –
Anioły nie istnieją, synku. To tylko bajki dla dzieci. – Powiedziawszy to,
wstała i skierowała się w stronę drzwi, trzymając za rękę Chrisa.
Jednak zanim chłopiec wszedł do domu,
jeszcze raz odwrócił się do tyłu. Dostrzegł błękitne, niczym nieskalane niebo,
nawet chmury nie śmiały wejść mu w drogę. Posmutniał odrobinę, a następnie
zeskoczył z wysokiego progu na podłogę w korytarzu.
One-shot o jednym z bohaterów opowiadania Flanchrimesha.
No i szykuje się coś większego, zajrzyjcie do zakładki BSnWskN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz