Tak naprawdę jeszcze nie wiedziałem, co
mnie czeka, gdy wysiadałem na lotnisku w Trento i przesiadałem się w autobus.
Nie znając państwa, podziału administracyjnego, języka dotarłem do domu mojej
cioci, u której miałem spędzić wakacje. Bo w sumie co taki młodzik jak ja mógł
robić całymi dniami? Potrafiłem tylko siedzieć, siedzieć i siedzieć. Bałem się,
że koniec końców mój tyłek stanie się nagle dwa razy większy i nikt mnie nie
zechce, bo na co komu facet z wielką dupą?
Przez pierwszy tydzień siedziałem z nosem
w słowniku, ale nadal nie potrafiłem zrozumieć ani słowa z ich rozmów. Kiedy
podsłuchiwałem sąsiadki, siedząc na balkonie, rozpoznawałem tylko pojedyncze
słowa takie jak: rano, wieczorem, dobrze, obiad, śniadanie, kolacja i nazwy
ubrań. Niejednokrotnie starałem się przemykać przez karty słownika, jednak i to
nie skutkowało. Poddałem się w końcu, nie mając ochoty męczyć się na próżno.
Wątpiłem w to, bym jeszcze tu wrócił.
Moja ciocia prowadziła kiosk z owocami,
dość spory, a klientów zawsze było w bród. Czasami ich obsługiwałem: nazwy
produktów do trudnych nie należały, a i liczenie po włosku nie sprawiało mi
większych trudności.
Kiedy pojawił się po raz pierwszy, akurat
paliłem papierosa, siedząc na krzesełku wpatrzony w malujące się przed moimi
oczami góry.
– Mateusz, obsłuż, proszę! – krzyknęła
ciocia zza drewnianego budyneczku. Wygasiłem niedopalonego fajka o kawałek
kamiennego podłoża, a następnie zerknąłem, czymże to jest tak bardzo zajęta, że
nie może zająć się własnym biznesem. Przebierała czerwone ziemniaki (pasta
galla, tak dla jasności i przypomnienia słownictwa). Westchnąłem ciężko i
poszedłem do okienka.
Stał tam opalony, co najwyżej
dwudziestoletni chłopak o dość bujnej, ciemnoblond czuprynie. Patrzył swoimi
dużymi, brązowymi, ciepłymi oczami po produktach na wystawie, jednocześnie
drapiąc się po łokciu. Wyglądał na dość zmieszanego.
– Salve* – przywitałem się, opierając
dłonie na blacie, odpowiedział mi tym samym. – Prego*.
Przygryzł wargę i zaczął mówić coś szybko
po włosku. Zrozumiałem tylko „truskawki”, więc zamrugałem kilka razy.
– Non parlo In Italiano*– dodałem, a
wtedy przeniósł na mnie wzrok.
Patrzył i patrzył, aż poczułem się
niezręcznie. No jeju, ile można patrzeć na jednego człowieka! Przez myśli
przechodziły mi różne wersje tego, co mogło zajmować jego głowę. Może byłem
brzydki? Albo zastanawiał się, jak ktoś, kto nie mówi po włosku, może pracować
w sklepie, w którym mówi się praktycznie zawsze w tym języku (czasem zdarzali
się obcokrajowcy)? Albo po prostu zastanawiał się, jak przekazań niemowie, co
chce wziąć.
– Tre cestini di fragole* – powiedział w
końcu, a ja złapałem trzy pojemniczki truskawek i zapakowałem je zręcznie do
białej, papierowej torebki, przyklejając do twarzy szeroki uśmiech. Jakoś
musiałem nadrobić brak włoskiego.
– Basta kozi?* – Pokiwał głową. – Quatro
euro.
Podał mi banknot (pięć euro), wydałem resztę
i znów posłałem mu uśmiech. Wciąż miałem jednak wrażenie, że patrzy na mnie,
jakby był głodny.
– Gracie. Arivederci!*
– Gracie! Buona serata!*
Wsiadł do samochodu i tyle go widziałem.
Najgorsze jednak, że gdyby nie on, jeszcze co najmniej trzy razy pociągnąłbym
papierosa. Tymczasem wypalił się cały, a ja z ciężkim oddechem klapnąłem na
swoje zwyczajowe miejsce – krzesełko przed półkami.
– Mógłbyś przebrać maliny? – zawołała
znowu ciocia, gdy ledwo zdążyłem przymknąć oczy. – Tylko pamiętaj, równo sto trzydzieści!
– Tak, tak – mruknąłem, biorąc pudełka z
małymi, znienawidzonymi przeze mnie owocami i podchodząc do kasy.
~~||~~
Nieznajomy gość od ślicznych oczu,
których nie potrafiłem wyrzucić z pamięci, pojawił się również i następnego
dnia. I tak samo jak wcześniej wziął trzy pudełeczka truskawek. Szczerze?
Wracał cały tydzień i brał truskawki, aż w końcu się skończyły. Kiedy powiedziałem,
że ich nie ma, ten spojrzał na mnie, przygryzł wargę, wydając przy tym słodkie mlasknięcie,
a następnie zapytał:
– Do you speak English?
– A little – odparłem, mrużąc oczy przed
słońcem.
Miał lekki zarost i był dobrze zbudowany
– pod białą koszulką rysowały się wyraźne mięśnie, uśmiechał się delikatnie,
jakby był zawstydzony.
– What’s your name?
– Mateusz.
– Ma-tie-łsz.
Pokręciłem głową.
– Ma.
– Ma.
– Te.
– Te.
– Łusz.
– Łusz.
– Mateusz.
– Mateus.
Parsknąłem śmiechem, nie mogłem się
powstrzymać, no! Nasza krótka wymiana sylab była dość słodka jak na zupełnie
obcych sobie ludzi.
– Sz.
– Ś.
– Sz.
– Sz. Mateusz.
– Belissimo! – rzuciłem, klaskając. –
Brawo! And what’s your name?
– Pino – odparł szybko, wciąż pozostając
w dobrym nastroju. – And I too speak a little English. Where are you from? Poland, right?
– Yeah, I’m from Poland.
Rozmowa zaczęła się kleić. Rozprawialiśmy
chwilę o tym, co robię we Włoszech, a potem zaproponował, że może mnie
wieczorem, przed dziewiętnastą, oprowadzić po okolicy i jak chcę, to przyjedzie
pod kiosk, zostawi samochód i się przejdziemy. Z braku innego zajęcia (a także
Internetu…) zgodziłem się.
Zjawił się punktualnie, dlatego
oświadczyłem cioci, że się zrywam i wrócę do domu sam. Rozkład pociągów wykułem
na pamięć niczym tabliczkę mnożenia w podstawówce, dzięki czemu nie bałem się,
że będę zmuszony iść trzy i pół kilometra pieszo. Chociaż z drugiej strony…
Taka wyprawa dobrze zrobiłaby na mój rosnący brzuszek. Rodzina zawsze potrafiła
zmusić mnie do jedzenia, chociaż zapierałem się rękami i nogami, że nie jestem
głodny. Według nich wciskanie w siebie żarcia dawało siłę. Szkoda, że chciałem
wrócić do domu dwa razy szczuplejszy, a nie odwrotnie.
Nie mówiliśmy zbyt dużo, ponieważ nasz
zasób słownictwa skończył się podczas naszej pierwszej, prawdziwej rozmowy.
Tylko spacerowaliśmy, a kiedy Pino mówił „patrz” i pokazywał na coś palcem,
zwracałem wzrok w ów kierunku. No i tak minął nam wieczór: niemo, ale bardzo
miło. Moim zdaniem; nie wiedziałem, jak czuje się Włoch.
Gdy wróciliśmy z powrotem pod kiosk,
wyjąłem telefon i spojrzałem na zegarek. Cyfry obudziły mnie niczym mocne
uderzenie w policzek. Dwudziesta pierwsza trzydzieści siedem. Ostatni pociąg odjechał.
Wszystko zwiastowało kolejny spacerek, tym razem w stronę domu. Jęknąłem. Nogi
mi odpadały!
Pino przyglądał mi się wciąż i wciąż,
próbując zrozumieć, w czym rzecz, a gdy skojarzył sobie fakty, złapał mnie za
nadgarstek. Dotyk poraził mnie, poczułem, jak między nami przeszła iskra.
Przeżyłem coś takiego pierwszy raz. Ale on jakby tego nie zauważył, po prostu
spokojnie przeprowadził mnie na drugą stronę samochodu i wepchnął na miejsce
pasażera, uśmiechając się i pokazując równe, białe zęby. Sam zasiadł za
kierownicą i kazał wskazywać drogę.
Trochę się kręciliśmy, ale koniec końców
bezpiecznie dojechaliśmy do mieszkania cioci, chichocząc niczym napalone
nastolatki, a przecież byliśmy dorosłymi facetami! Cóż, nieznajomość wspólnego
języka to dość rzadka sytuacja.
– I like you, Mateusz.
Szczerze? Wmurowało mnie w fotel. Słońce
już schowało się za wysokimi górami i zapadał zmrok. Nikogo nie było dookoła,
żadnej żywej duszy prócz nas! W oknach paliły się światła. A on złapał moją
rękę, splótł nasze palce. Nie mogłem uwierzyć w to, jak bardzo nasze dłonie do
siebie pasowały.
– Maybe I love you… – dodał już ciszej.
Nie, przecież on mnie nie znał. Nic o
mnie nie wiedział. Rozmawiał ze mną po raz pierwszy. Nigdy nie wierzyłem w
miłość od pierwszego wejrzenia, ale musiałem przyznać, że i on mi się podobał.
Że też wśród milionów obywateli Włoch musiałem trafić właśnie na takiego, który
okazał się gejem! Po ostatnim związku nie chciałem niczego poważnego, a właśnie
to odczytałem w oczach Pino. No i… Dzieliło nas ponad tysiąc kilometrów.
Ja nie powiedziałem nic, działałem
hormonami, nie mózgiem, więc po prostu go pocałowałem. Ale on, o dziwo, wcale
mnie nie odtrącił, wręcz przeciwnie: przyciągnął mnie bliżej, odpinając pasy
bezpieczeństwa. Błądził palcami po moim policzku, szyi, karku, a ja wzdychałem
prosto w jego usta. Czułem się… dobrze, na miejscu, jakbym powinien tu, w jego
objęciach, zostać już na zawsze.
Jednak wiedziałem, że wszystko skończy
się źle, dlatego oderwałem się i zawstydzony odwróciłem wzrok. Nie powinienem
go całować, jednak bycie głupim dzieckiem zwykle kończyło się nieprzemyślanymi
czynami.
Odetchnąłem, po czym jeszcze musnąłem
ustami jego czoło i opuściłem samochód, machając mu na dobranoc. Odgłos
odjeżdżającego auta usłyszałem dopiero wtedy, gdy oparłem się plecami o
wewnętrzną stronę drzwi.
Mateusz, coś ty narobił!
~~||~~
Przez kolejny tydzień spotykaliśmy się
każdego wieczoru. Ciocia opowiedziała mi trochę o jego rodzinie; o tym, że
nigdy nie mógł odpędzić się od urodziwych dziewcząt. Zastanawiałem się,
dlaczego wybrał mnie – niezbyt przystojnego przedstawiciela płci brzydkiej,
skoro miał lasek na pęczki. Nie chciałem ulec pięknym słowom i czułym
pocałunkom tylko po to, by w końcu się ze mną przespał i porzucił samemu sobie
jeszcze tej samej nocy. Ale chciałem mu ufać.
I ufałem. Źle czy dobrze? Nie wiedziałem.
Kiedy zaprosił mnie w niedzielę na obiad
do swojej rodziny, ba, jeszcze po mnie przyjechał!, gdzie poznałem jego
rodziców, zaczynałem wierzyć, że może jednak myśli o mnie poważnie.
Zostałem u niego na noc. Mieszkał sam z
matką i ojcem, jego starsze rodzeństwo dawno się wyprowadziło. Kiedy więc
wieczorem zaczął dobierać się do mojego rozporka, jednocześnie przykładając
palec do ust, co miało mi uświadomić, iż powinienem być raczej cicho, pozwoliłem
mu na to. Nie, to jeszcze nie był seks, ale podobało mi się równie bardzo. Tak
samo jak dobrze mi było, gdy czułem jego palce na swojej męskości. Każdy jego
dotyk był delikatny; zastanawiałem się: dlaczego traktuje mnie jak jedyną w
swoim rodzaju porcelanową filiżankę? Czy byłem aż tak ważny?
Być może.
Lipiec uciekł niczym piasek przez palce,
pozostawiając za sobą tylko smak czułych pocałunków, błogiego dotyku i
opaleniznę. Musiałem przyznać, że gdybym siedział w Polsce, nigdy bym się tak
nie opalił. Ale w sumie nie było mi aż tak źle z ciemniejszym odcieniem skóry.
Brakowało mi tylko dredów i mógłbym udawać mulata-rapera.
Nasz związek kwitł. Każdego dnia
spotykaliśmy się i jeździliśmy wokół Trento, dzięki czemu udało mi się zrobić
mnóstwo niesamowitych zdjęć. Pino śmiał się, kiedy kucałem i skakałem wokół
jednego przedmiotu, np. fontanny, aby złapać jak najlepsze ujęcie. Śmiałem się
razem z nim, wiedząc, że to naprawdę musi wyglądać zabawnie i dziwnie
jednocześnie. Lecz cóż. Gdy człowiek się wprawi, nie zwraca uwagi na otaczający
go świat, tylko patrzy, co udało mu się złapać w obiektywie.
Zostały dwa dni do mojego wyjazdu, kiedy
to zaprosił mnie do swojego domu. Jego rodziców nie było, wszędzie panowała
cisza, zasunięto zasłony, pogaszono światła, panował przyjemny półmrok.
Pocałował mnie, najpierw delikatnie i czule, potem namiętnie i z siłą. Kiedy
wylądowałem na łóżku, wiedziałem, co się święci. Ale nie chciałem, by
przerywał. Czułem jego dłonie na swojej skórze, przyjemne ciepło ogarniało moje
ciało. Jęczałem jak głupi, oddychałem szybko i płytko. Ale było cholernie
przyjemnie. Gdybym miał porównywać wcześniejsze stosunki do tego, nie byłoby mu
równych.
Przyjechał, by się ze mną pożegnać.
Wysiadł z samochodu, a ja zarzuciłem mu ręce na szyję. Prawie się rozpłakałem,
kiedy pogłaskał mnie po plecach. Czy ja… Czy ja miałem go już nigdy nie
zobaczyć? Już nigdy-nigdy? Rok to dużo czasu. Za dużo jak na związek bez
czułości i dotyku.
To właśnie tu, na podjeździe pod
obskurnym hotelem, przy autokarze, kończyło się moje najlepsze lato. Żegnałem
człowieka, w którym zakochałem się, ponieważ jego czyny, nie słowa, dotknęły
mojego serca.
– Te Amo – wyszeptał mi do ucha. – Kocham
cię.
Jego drugie polskie słowo po moim
imieniu. Miłosne wyznanie po polsku. Musiał długo się przygotowywać, ponieważ
słyszałem, jak zaciągnął „ę”. Objąłem go jeszcze mocniej.
– Kocham cię – powtórzył.
– Ja też cię kocham – powiedziałem nieco
głośniej. – I nie chcę wyjeżdżać. Tak bardzo nie chcę.
– Don’t worry. I will visit you, I promise.
I jak powiedział, tak zrobił. Przyjechał
po dwóch miesiącach. I został już na zawsze.
*Salve – dzień dobry bez względu na porę
dnia.
*Prego – proszę.
* Non parlo in Italiano – nie mówię po
włosku.
* Tre cestini di fragole – trzy pojemniczki
truskawek.
*Basta kozi? – Czy to wszystko?
*Quatro euro. – Cztery euro.
*Gracie. Arivederci! – Dziękuję, do
widzenia!
*Gracie! Buona serata! – Dziękuję, miłego popołudnia/wieczoru.
Zamówienie dla Pina Colady. c: